Virion. Krew Andrzej Ziemiański 7,6
ocenił(a) na 71 dzień temu Powrót legendy
Nowy cykl a bohater ciągle ten sam. Ileż to razy czytaliśmy powieści a nawet całe cykle, gdzie autor informował swych czytelników, że to już koniec przygód ulubionego bohatera. Jednakże po niedługim czasie okazywało się, że czeka nas kolejny tom, i jeszcze jeden, i jeszcze jeden. Zrozumiałym jest, że każdemu twórcy trudno definitywnie pożegnać się ze swym dziełem. Jednak dalsze brnięcie, czasem zbyt usilne, w wymyślaniu kolejnych historii może odnieść skutek odwrotny od zamierzonego, czyli jednym słowem zaczynają się pojawiać niepochlebne opinie. Tylko nielicznym udaje się utrzymać wysoki poziom kolejnych powieści, a tylko wybrańcy potrafią wskrzesić coś nowego i podobnie interesującego jak w latach największej świetności.
Virion jest ściśle związany ze światem Achai, kultowej bohaterki pierwotnej trylogii Andrzeja Ziemiańskiego, z resztą tam po raz pierwszy się pojawił. Świat gdzie honor miesza się z podłymi ludzkimi instynktami, prywata walczy z dobrem własnego państwa, szczęk miecza wymierza sprawiedliwość na równi z pokracznymi prawami, imperium zachłannym okiem patrzy na swych sąsiadów, świat pełen magii oraz krwi, gdzie tylko najsilniejsi, najsprytniejsi oraz z dużą dozą szczęścia przetrwają. Ewidentnie widać, że pomysł na opowiedzenie historii postaci, w prawdzie drugoplanowej, lecz owianej legendą był strzałem w dziesiątkę. O ile początki tworzonego świata w trylogii Achai, czy też późniejszej pentalogii Imperium Achai, nie dla wszystkich czytelników były do przyjęcia, to od tamtego czasu styl Andrzeja Ziemiańskiego ewidentnie ewoluował. „Virion. Legenda Miecza. Krew” będący początkiem trzeciej już z rzędu trylogii tak samo wciąga jak pierwszy tom pierwszej trylogii, a może nawet bardziej, gdyż nieuchronnie zbliżamy się do momentu gdzie po raz pierwszy poznaliśmy Viriona, całe dekady temu.
Starość nie radość, wiadomo. Ale jak cię znajdują pod stosem trupów, bez pamięci, za to z ogromnym bukłakiem pełnym wódki, który tulisz do siebie niczym troskliwa matka niemowlę, to wiadomy znak, że żarty się skończyły. Tak oto rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu Viriona.
Dodając do tego trzy pary oczu wpatrzonych w niego z uwielbieniem i trzy pary ust szpecące nabożnie „Mistrzu, prowadź!", dostajemy najlepszą ekipę ze spalonego teatru i reżysera na skraju załamania nerwowego. Ale jaka to będzie piękna katastrofa!
Od wydarzeń z ostatniej trylogii minął kawał czasu, który odcisnął swe piętno na fizjonomii Viriona. Nasz bohater z siwizną na skroniach jest człowiekiem dojrzałym, lecz niech nie zmyli nikogo jego wygląd, gdyż nadal jest legendarnym szermierzem natchnionym, który po prostu stracił …pamięć. Od samego początku autor zagwarantował sobie szerokie pole do popisu. Nie tylko może opowiedzieć nową historię, czy wprowadzić kolejne postaci do budowanego uniwersum, ale również zmusza czytelników do śledzenia historii do końca, abyśmy mogli poznać przyczyny utraty pamięci, a przede wszystkim moment jej odzyskania. „Virion. Legenda Miecza. Krew” wprowadza nowe postaci, lecz odbywa się to kosztem dobrze znanych bohaterów drugoplanowych z poprzednich tomów.
Z tomu na tom historia Viriona staje się co raz bardziej dopracowana. W najnowszej odsłonie autorowi udało się najpierw prowadzić, a później połączyć dwie linie fabularne, pełne zwrotów akcji. Oczywiście czytelnicy zaznajomieni ze światem Virona doskonale wiedzą, że aby w pełni cieszyć się opowiadaną historia czasem należy przymknąć oko na absurdalne sytuacje, nielogiczne zachowania, czy miejscami żałosne żarty. Świat Viriona jest poniekąd światem dobrze nam znanych filmów sensacyjnych z dawnych lat, gdzie liczyła się akcja, muskularni bohaterowie, proste, lecz zapadające w pamięć dialogi, mnóstwo pojedynków, ognia i wybuchów. W świecie Viriona jest tak samo, tylko pojedynki odbywają się na miecze. W tym tomie autor postawił na podniosłe momenty, gdzie bohaterowie z dwóch przeciwnych obozów, mijają się o włos, bądź sekundy decydują o przeżyciu a główny bohater staje przed niemożliwymi do rozwiązania sytuacjami. Jednak Virion to Viriona a podczas jego pojedynków czuć pewien rodzaj nostalgii a także patosu. I te jego poszukiwania godnego przeciwnika.
Oczywiście Andrzej Ziemiański nie byłby sobą gdyby nie skupił się na intrygach dworskich oraz wszelkiego rodzaju knowaniach. Choć drugą połowę książki można łatwo streścić – otóż trzy różne „obozy” nawzajem próbują się przechytrzyć, aby zachować lub zdobyć pewne dokumenty – to wbrew pozorom dzieje się bardzo dużo, przez co przez powieść przelatujemy niczym świst miecza. Autor zachował odpowiedni balans odnośnie ilości momentów kulminacyjnych, zwłaszcza pod koniec powieści, dzięki czemu nie odczujemy ich nadmiaru. Oczywiście zakończenie zostało tak skonstruowane, aby móc dalej kontynuować opowiadaną historie, przecież to początek trylogii. Jednak już na horyzoncie widać postaci znane z pierwszego tomu Achai, gdzie wszystko się zaczęło.
Podsumowując, nie ma co się rozpisywać, Virion po prostu trzyma poziom a kolejna trylogia poprzez nieuchronność końca historii Viriona wypada obiecująco.